Udałem się więc — a była to godzina około 8 rano — na Zamek do Beselera. W przedpokoju spotkałem hrabiego Sierstorpffa, zastępcę adiutanta osobistego, bawiącego na urlopie. Wysłuchał mnie i następnie powiedział, że jego zdaniem jest moim obowiązkiem, jako wiekiem najstarszego z podwładnych Beselera i jako człowieka będącego z nim tak blisko, otwarcie powiedzieć mu swoje zdanie. Pomimo że wizyta ta nie była dla mnie łatwa, musiałem uznać, iż byłoby tchórzostwem nie podzielić się z Beselerem swym zdaniem. Z ciężkim więc sercem wszedłem. Zapewne domyślał się, co mnie sprowadza, a ja miarkowałem, że jestem mu nie na rękę. W krótkich słowach prosiłem go, by został i dzielił nasz los niepewny. Mówiłem, że teraz nikomu nie wolno odjeżdżać, zwłaszcza kapitan powinien ostatni opuszczać tonący okręt. W odpowiedzi pokazał Beseler telegram Hindenburga, w którym była mowa o „dotychczasowym” generał-gubernatorstwie warszawskim. Widzi w tym potwierdzenie rozwiązania generał-gubernatorstwa i zgodę na jego odwołanie. Dodał, iż nie ma tu już nic do czynienia ani do rozkazywania i nie chce, żeby długoletni przedstawiciel cesarza został znieważony na miejscu swej działalności. Odpowiedziałem, że podróż w najbliższych dniach przedstawia dla niego samego i dla całości niedające się przewidzieć niebezpieczeństwa. Raz jeszcze prosiłem go usilnie, aby pozostał z nami. Na próżno. Jedyny raz w swym życiu był dla mnie nieuprzejmy i powiedział w tonie służbowym, że jest strażnikiem swego własnego honoru i że uczyni, co uważa za właściwe.
Tym się skończyła rozmowa i pożegnałem się z nim, ale sposób, w jaki dłoń moją uścisnął, był dla mnie dowodem, że stara miłość nie zardzewiała. Obraz, jaki osoba jego przedstawiała, zdradzał, że choroba złamała jego zdolność czynu. Jestem przekonany, że będąc zdrowym, byłby w ostatniej chwili wytrwał na stanowisku.
Warszawa, 11 listopada
Bogdan Hutten-Czapski, 60 lat życia politycznego i towarzyskiego, t. II, Warszawa 1936.